Artist: A B C D E F G H I J K L M N O P Q R S T U V W X Y Z

Download Now!!!

Songs    | Albums    | Album Arts

Marek Grechuta - W malinowym chrusniaku Lyrics - Zortam Music
Song:W malinowym chrusniaku
Album:W Malinowym ChrusniakuGenres:misc
Year:2003 Length:73 sec

Lyricist: Marek Grechuta

Lyrics:

W malinowym chrusniaku, przed ciekawych wzrokiem
Zapodziani po g³owy, przez d³ugie godziny
Zrywalismy przyby³e tej nocy maliny.
Palce mia³as na oslep skrwawione ich sokiem.

B¹k z³osnik hucza³ basem, jakby straszy³ kwiaty,
Rdzawe guzy na s³oñcu wygrzewa³ lisæ chory,
Z³achmania³ych pajêczyn skrzy³y siê wisiory,
I szed³ ty³em na grzbiecie jakis ¿uk kosmaty.

Duszno by³o od malin, któres, szepcz¹c, rwa³a,
A szept nasz tylko wówczas nacicha³ w ich woni,
Gdym wargami wygarnia³ z podanej mi d³oni
Owoce, przepojone woni¹ twego cia³a.

I sta³y siê maliny narzêdziem pieszczoty
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w ca³ym niebie
Nie zna innych upojeñ, oprócz samej siebie,
I chce siê wci¹¿ powtarzaæ dla w³asnej dziwoty.

I nie wiem, jak siê sta³o, w którym oka mgnieniu,
¯es dotknê³a mi warg¹ spoconego czo³a,
Porwa³em twoje d³onie - odda³as w skupieniu,
A chrusniak malinowy trwa³ wci¹¿ dooko³a.

* * *

Sledz¹ nas... Okradaj¹ z scie¿ek i ustroni,
Z trudem przez nas wykrytych. Gniew nasz w s³oñcu pa³a!
Spieszno nam do ³ez szczêscia, do tchów naszych woni,
Chcemy pieszczot próbowaæ, poznawaæ swe cia³a.

Wiêc na przekór przeszkodom zrenic¹ bezradn¹
Ch³oniemy siê nawzajem, niby dwa bezdro¿a,
A gdy powiek znu¿onych kotary opadn¹,
Czujemy, ¿esmy wyszli z uscisków i z ³o¿a.

Nikt tak nigdy nie patrza³, nie bywa³ tak blady,
I nikt do dna rozkoszy cia³em tak nie dotar³,
I nie nurza³ swych pieszczot bezdomnej gromady
W takim ³o¿u, pod stra¿¹ takich czujnych kotar!

* * *

Taka cisza w ogrodzie, ¿e siê jej nie oprze
¯aden szelest, co chêtnie taje w niej i ginie.
Czerwieniata wiewiórka skacze po sosninie,
¯ó³ty motyl siê chwieje na z³otawym koprze.

Z w³asnej woli, ze spiewnym u celu ³oskotem
Z jab³oni na murawê spada jab³ko bia³e,
£ami¹c w drodze kolejno ga³êzie spróchnia³e,
Co w slad za nim - spóznione - opadaj¹ potem.

Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zêby na zwiady
I podajesz mym ustom z mi³osnym pospiechem,
A ja gryzê i ch³onê twoich zêbów slady,
Zêbów, które niezw³ocznie ods³aniasz ze smiechem.

* * *

Has³o nasze ma dla nas swe dzieje tajemne:
Lampa, gdy noc ju¿ zd¹¿y swiat mrokiem owion¹æ,
Winna zgasn¹æ w tej szybie, a w tamtej zap³on¹æ.
Na znak ten oddech tracê. Ju¿ schody s¹ ciemne.

Czekasz z d³oni¹ na klamce i, gdy drzwi otwiera,
Tulê tê d³oñ, co jeszcze ma ch³ód klamki w sobie,
A ty w zamian przyciskasz moje rêce obie
Do serca, które zawsze u drzwi obumiera.

Wchodzê ciszkiem, jak gdyby krok ka¿dy knu³ zbrodniê,
Miêdzy sprzêty, co dla mnie s¹ sprzêtami czarów.
Sama scielesz swe ³ó¿ko wed³ug swych zamiarów,
By szczêsciu i pieszczotom by³o w nim wygodnie.

I zazwyczaj dopóty milczymy oboje,
Dopóki nie dope³nisz podjêtego trudu.
Ile w d³oniach twych pieczy, mi³osci i cudu !
Kocham je, kocham za to, ¿e piêkne, ¿e twoje.

* * *

Zazdrosæ moja bezsilnie po ³o¿u siê miota:
Kto ca³owa³ twe piersi, jak ja, po kryjomu ?
Czy jest wsród twoich pieszczot choæ jedna pieszczota,
Której, prócz mnie, nie da³as nigdy i nikomu ?

Gniewu mego ³za twoja wówczas nie ostudzi !
Poni¿am dumê cia³a i uczuæ przepychy,
A ty mi odpowiadasz, ¿em marny i lichy,
Podobny do tysi¹ca obrzyd³ych ci ludzi.

I wymykasz siê naga. W przyleg³ym pokoju
We w³asnym siê po chwili zaprzepaszczasz ³kaniu,
I wiem, ¿e na skleconym bez³adnie pos³aniu
Le¿ysz jak topielica na twardym dnie zdroju.

Biegnê tam. £kania milkn¹. Cisza niby w grobie.
Zwiniêta, na kszta³t wê¿a, z bólu i rozpaczy
Nie dajesz znaku ¿ycia - jeno konasz raczej,
A¿ znienacka za d³oñ mnie poci¹gniesz ku sobie.

Jak¿e ³zami przemok³¹, znu¿on¹ po walce
Dzwigam z nurtów poscieli w ramiona ob³êdne !
U nóg twych rozemknione pieszczotami palce
Jak¿e drogie mym ustom i jak¿e niezbêdne !

* * *

Z d³oñmi tak splecionymi, jakbys klêcz¹c, spa³a,
W niedostêpne mym oczom wpatrzona widzenie,
P³aczesz przez sen i wstrz¹sem wylêklego cia³a
B³agasz o nag³¹ pomoc, o rych³e zbawienie.

Jeszcze p³aczu niesyt¹ do piersi ciê tulê,
A ty goisz siê we mnie, niby lgn¹ca rana,
A ja p³acz twój ca³ujê, biodra i kolana
I ramiê i zsuniêt¹ z ramienia koszulê.

Lecz karmiony ust twoich sp³akanym oddechem,
Nie pytam o tresæ widzeñ. Dopiero z porania
Zadajê ciemn¹ noc¹ t³umione pytania.
Odpowiadasz bez³adnie - ja s³ucham z usmiechem.

* * *

Wysz³o z boru slepawe, zjesienia³e zmrocze,
Sp³odzone samo przez siê w sennej bezzadumie.
Nieoswojone z niebem patrzy w podob³ocze
I wêszy swiat, którego nie zna, nie rozumie.

Swym cielskiem kostropatym k¹pie siê w ka³uzy,
Co nêci, jak o¿ywczych jadow pe³na misa,
Czo³gliwymi mackami krew z kwiatów wysysa
I cieklin¹ swych mêtow po ziemi siê smu¿y.

Zwierzê, co trwaæ nie zdo³a zbyt d³ugo na swiecie,
Bo wszystko wokó³ tchnieniem zatruwa i gasi,
Lecz gdy ty bia³¹ d³oni¹ g³aszczesz je po grzbiecie,
Ono, mrucz¹c, do stóp twych korzy siê i ³asi.

* * *


Czasami mojej slepej pos³uszny ochocie
Pragnê w tobie mieæ czujn¹ na byle skinienie
S³ugê, co pieszczotami gasi me pragnienie,
A ty jestes tak zmyslna i zwinna w pieszczocie!

Gdy twój warkocz, jak w s³oñcu wybuja³e ziele,
Tchem rozwartych ogrodów m¹ duszê owionie,
G³owê tw¹, niby puchar, ujmujê w swe d³onie
I wargami w slad dreszczu prowadzê po ciele.

I radujê siê, sledz¹c tê wargê, jak zmierza
Do mej piersi kosmatej, widnej w niedomroczu,
W której marzê piers w lesie rycz¹cego zwierza
I staram siê, gdy piescisz, nie traciæ go z oczu.

* * *

Ty pierwej mg³y dosiêgasz, ja za tob¹ w slady
Zd¹¿am, by siê w tym samym zaprzepasciæ lesie,
I tropi¹c twoj¹ bladosæ, sam siê stajê blady,
I zdybawszy twój bezkres, sam ginê w bezkresie.

A potem wzieram w oczy, by zgadn¹æ, czy dosæ ci
Omdlenia, co siê nogom udziela, jak szczêscie,
I twe d³onie, jak w paki, mnê w zdrobnia³e piêscie,
By siê w nich doca³owaæ twych chrz¹stek i kosci.

A one wypuklej¹ na d³oni przegibie,
Niby pestki owoców, zró¿owionych znojem,
I niesmia³ym do ust mych garn¹ siê wyrojem,
Zatajone w swej ciep³ej od pieszczot siedzibie.

Ich dotyk budzi wzruszeñ zaniedbanych krocie,
A ty, tul¹c je w warg mych rozrzewnion¹ ciszê,
Dziecinniejesz w uscisku, malejesz w pieszczocie,
Chwila - a ju¿ ciê do snu z lat dawnych ko³yszê.

* * *

Zazdrosnicy daremnie chc¹ pochlebiæ pierwsi
Czarom skrytym w twym ciele z moj¹ o nich wiedz¹!
Oczy, co siê rzêsami nie tknê³y twych piersi,
Czyli¿ pustym domys³em te czary wysledz¹?

Kto w chwili poca³unków nie zagrza³ swej d³oni
Na twych bioder nawrza³ej ¿¹dz¹ przegiêcinie.
Nie potrafi okresliæ upojeñ tej woni,
Co z ciebie, jako z ró¿y, snem potartej, p³ynie.

Kto ustami w nóg twoich nie wduma³ siê dreszcze,
Nigdy dosæ nie wys³owi twych oczu omdlenia,
A choæby je dzieñ ca³y bada³ bez wytchnienia,
Nie wypatrzy z nich tego, co ja z nich wypieszczê!

* * *

Zmieniona¿ po roz³¹ce ? O, nie, nie zmieniona !
Lecz jakis kwiat z twych w³osów zbieg³ do stóp o³tarzy,
A, choæ brak tego zbiega nie skala³ twej twarzy
Serce me w tajemnicy przed twym sercem kona...

Dusza twoja smie marzyæ, ¿e, w gwiezdne zamiecie
Wdumana, bêdzie trwa³a raz jeszcze i jeszcze -
Lecz cia³o ? Któ¿ pomysli o nim we wszechswiecie,
Prócz mnie, co tak w nie wierzê i kocham, i pieszczê ?

I gdy ty, szepcz¹c s³owa, z ust zrodzone znoju,
Dajesz pieszczotom ujscie w tym szepcie, co pa³a,
Ja, zamilk³y wargami u piersi twych zdroju,
Modlê siê o twojego niesmiertelnosæ cia³a.




 

Download Now!!!

Copyright © 2020 Zortam.com. All Rights Reserved.   Zortam On Facebook Zortam On Twitter